Gdy fagocista spotyka fagociste

  Całe pojęcie najlepiej obrazuje dowcip zasłyszany na jednej z lekcji.


Co robią fagociści na pustyni?

Rozmawiają o stroikach.
*Badum tsss....*

  Pewnie część  z Was nie zrozumiała "żartu". W głównym zamyśle chodziło o absurd, jaki jest rozmowa o dwóch kawałkach drewna, wróc trzciny połączonych ze sobą drucikiem w obliczu zagrożenia i prawdopodobnej śmierci. Szczerze? To śmieszne, ale prawdziwe.

Kto, gdzie, jak?
  Jednym z większych miejsc takich rozmów są różnego rodzaju warsztaty, przesłuchania, konkursy czy też wspólne próby. Choć we wszystkich przypadkach można zuważyć, że to profesorowie częściej prowadzą takie konwersacje niżeli sami uczniowie, którzy "nie wiedzą" co się dzieje lub też po prostu się wstydzą nawiązać nową znajomość.
  W przypadku moim i mojej fagotowej przyjaciółki prawdopodobieństwo nieświadomego wejścia pod samochód jest wysokie. Za każdym razem kiedy z nią zaczynam rozmowę, nawet jeśli temat zaczniemy od pogody to i tak zejdziemy na fagot. To jest całkowicie normalne, bo z tego co zaobserwowany tak się dzieje w każdej z grup posiadającej wspólne zainteresowania, ale w naszym przypadku można pokusić się o fanatyzm.

Dlaczego nie jest niezniszczalny?
  Jedna z nas kupiła nowy stroik? Rozmowę trzeba zacząć od porównania zużytego, a nowiusienkiego. Jeśli kiedykolwiek miniecie osoby, w których słownictwie padnie wyraz: "ciężki", "za twardy", "muszę długo moczyć", "nie chce się otworzyć", spokojnie nikt z ośrodka specjalnego nie uciekł. Najgorzej jest, gdy we dwójke zaczniemy opłakiwać stroik żylete, który praktycznie sam gra. W tym wypadku, żałoba jest obowiązkowa, a słowa "spokojnie jeszcze trafisz na takiego dobrego" nie odnoszą się do utraconej miłości.

Na fagocie brzmi to lepiej
  Nowy utwór, a może wizja wspólnego duetu? Sam fakt, że ćwiczenie jednego i tego samego utworu przez pół roku robi się nudne, motywuje jeszcze bardziej do szukania/uczenia się kompozycji na własną rękę. Jak możesz umieć na czymś grać nie potrafiąc zagrać podstawowych motywów przewodnich z muzyki filmowej?!
 Odnalezienie czy też napisanie nut chociażby na Piratów to połowa sukcesu reszta to czysta praktyka, a nauczyciel nie obrazi się jeżeli nie potraficie tych konkretnych etud. Bardziej liczy się wspólna ekscytacja i żółwik zwycięstwa z pokonania saksofonu, bo jak to określiłyśmy "Gwiezdne Wojny zdecydowanie lepiej brzmią na fagocie." W końcu majestat i głębię Marszu Imperialnego nie da się od tak wydobyć.
  Nie muszę chyba wspominać o typowym "przechwalaniu się", które w moim otoczeniu o dziwo nie jest toksyczne. Dajmy na to przed egzaminem półrocznym czwórka fagocistek z mojej szkoły siedzi w sali i próbuje się rozegrać, nie koniecznie na typowej gamce, ale jedna z nas zapodaje jakąś piosenkę, która akurat jest popularna lub wszyscy znają. Zaraz z naszej strony jest "Wooow, a znacie to?" I tak po koleji każda pokazuje swojego asa, aby na koniec doszło do wymiany wiedzy, bo  AC/DC na fagocie brzmi genialne.








Ciekawostka
Okazuje się, że Ludwig Milde autor Tarantelli (link) jest moim praprapraprapraprapraprapraprofesorem. Ach te nauczycielskie drzewa genealogiczne.

Komentarze